Z ks. Pawłem Maciągiem rozmawia Jakub Kowalski
Jakub Kowalski: - Jak zaczęła się „przygoda” Księdza z Ukrainą?
Ks. Paweł Maciąg: - Na Wschodzie pracuję już 6 rok: wyjechałem w 2000 r. - wtedy jeszcze do diecezji kamieniecko-podolskiej. Najpierw pracowałem koło Chmielnickiego w parafii Sławuta, 3 lata pracowałem w Berdiańsku, a później pojechałem do Zaporoża. To miejsce znane czytelnikom Sienkiewiczowskiej Trylogii, romantyczne może nieco w wyobrażeniach o Kozakach, zaporoskiej Siczy, ale codzienność tam nie ma w sobie nic z kart Ogniem i mieczem. Od dwóch lat jestem proboszczem parafii św. s. Faustyny w Zaporożu. To trzymilionowe miasto ma obecnie 3 parafie katolickie: główna katedralna pw. Boga Ojca Miłosiernego, druga pw. o. Pio i moja. W tej części Zaporoża to pierwsza parafia, w której budujemy kościół. Wcześniej postawiliśmy kaplicę, poświęcając ją św. Faustynie.
- Trzymilionowe miasto stało się nowym domem Księdza Pawła, do którego przychodzą ludzie poszukujący Pana Boga. Proszę powiedzieć coś o swoich parafianach.
- Moimi parafianami są Polacy, którzy w latach 60. wrócili z wygnania z Kazachstanu i osiedlili się na nowo koło Zaporoża. Po wojnie zmuszeni byli do pozostawienia wszystkiego i wyjazdu w głąb Związku Radzieckiego, ale kiedy nadarzyła się okazja, powrócili do „swoich domów”. Wcześniej przyjeżdżał do nich ksiądz raz na miesiąc, a od kiedy zamieszkałem tam, mamy codziennie Mszę św. Parafia liczy ok. 200 osób, w niedzielę przychodzi tak ok. 80 osób, w dni powszednie do 30 osób. Patrząc z polskiej perspektywy, można powiedzieć, że to bardzo mało jak na tak wielkie miasto, ale tutaj cieszymy się każdym człowiekiem, któremu Pan Bóg otwiera serce i umysł na Swoją łaskę. Pomagają mi w pracy siostry derbistki, prowadzące katechezę dla dzieci: to one zapoczątkowały tę parafię, odnalazły ludzi i zaczęły z nimi pracować.
- Co jest największym problemem codziennej zaporoskiej rzeczywistości?
- Na pewno odbudowanie w człowieku tego, co zostało zniszczone. Ci ludzie są tak głęboko poranieni, moralnie odarci. W wielu przypadkach trzeba zaczynać wszystko od początku: studenci, którzy przychodzą nieraz z ciekawości na spotkania, rozmowy, nie mają pojęcia o najprostszych rzeczach, znanych w Polsce np. dzieciom pierwszokomunijnym. Najgorsza jest sytuacja rodzin, które prawie w całości są zniszczone - wolne związki, małżeństwa cywilne, rozwody, a co za tym idzie - sieroctwo wielu dzieci i okaleczenia psychiczne: rany, co się goją długimi latami, że tata, że mama nie chcieli mnie - to często się słyszy. Dochodzi do tego rozpowszechniona plaga alkoholizmu, narkomanii - z tym spotykamy się na co dzień. Pierwszą rzeczą w takiej sytuacji staje się pomoc tym ludziom - i to pomoc konkretna. Piękne słowa stają się prawdziwe, kiedy idą przed nimi konkretne gesty, postawy. Jest jednak coś, co zawsze mnie fascynuje: że mimo wielkiej pracy nad zniszczeniem człowieka, pozostało coś, co się nazywa „głodem Boga” - tego nie wydrze żaden system, żadna ideologia. Nieraz człowiek do końca sobie tego nie uświadamia, ale szuka, po omacku, tęskni za tym i gdy odnajduje, zauważa się od razu na jego twarzy poczucie szczęścia.
- Oprócz codziennej obecności stara się Ksiądz również pozostawić im miejsce spotkania. Myślę o kościele, który Ksiądz buduje w Zaporożu.
- Kiedy jeżdżę do sąsiednich miejscowości, ludzie przychodząc na Mszę św., na spotkanie, pytają, kiedy będą mieć księdza na stałe. Ale budowa świątyni na tamtym terenie nie jest łatwym zadaniem: ludzie są biedni, nie stać ich na wybudowanie własnymi środkami, więc budowa kościoła czy jakakolwiek pomoc płynie przede wszystkim z Polski. Przyjeżdżam często na „niedziele misyjne”, głoszę rekolekcje, misje i uzyskane środki przeznaczam na ten właśnie cel. Chciałbym też tą drogą podziękować wszystkim za drobne i wielkie gesty życzliwości, no a przede wszystkim za dar modlitwy w intencji pracujących na Wschodzie. Bez niej byłoby niemożliwe uczynić cokolwiek.
- Doświadczenie duszpasterskie w Polsce zdobywane w trzyletniej pracy na parafii są w zaporoskiej rzeczywistości pomocą, czy raczej trudno mówić o ich zastosowaniu w tworzeniu wspólnoty na Ukrainie?
- Trudno mówić tam o pracy duszpasterskiej według wzorców polskich. Tłumów w Zaporożu w kościele nie mamy i spodziewać się na razie nie można. W codziennej pracy stawiamy na kontakt indywidualny, rozmowy, uczenie modlitw, które pamiętają jedynie najstarsi ludzie. Młodsze pokolenie wychowane bez Pana Boga nie wie niczego z religii. Chrzcimy dorosłych, w tym roku mieliśmy też bierzmowanie (ok. 30 osób), I Komunią św. Ale obok troski duszpasterskiej potrzebna jest też i pomoc humanitarna: takie akcje prowadzą bracia albertyni, w których kuchni żywi się bardzo wiele osób.
- A jak wygląda ogólna sytuacja diecezji, w której Ksiądz pracuje? Stosunki z Kościołem prawosławnym, o których tyle się słyszy, że nie należą do najpoprawniejszych…
- Faktycznie, stosunki z prawosławiem są bardzo trudne, odczuwa się wrogość hierarchii prawosławnej wobec Kościoła rzymskokatolickiego, natomiast na płaszczyźnie kontaktów z ludźmi chodzącymi do cerkwi prawosławnej podobna niechęć nie jest dostrzegana - często spotykam się z wielką życzliwością ze strony prawosławnych.
W naszej diecezji pracuje ponad 30 księży - są to w większości Polacy i kilku Słowaków: nie ma księży z Ukrainy, mamy w seminarium kilku kleryków. Są duże miasta, gdzie są katolicy i nie ma księży. Potrzebna pomoc dla tamtego Kościoła. Dużym problemem jest to, że ksiądz jest sam i musi być dla nich wszystkim: budowniczym, opiekunem, kucharzem. Stąd niesamowicie ważna jest modlitwa i pomoc, jakiej doświadczam z Polski.
W naszej diecezji pracuje ponad 30 księży - są to w większości Polacy i kilku Słowaków: nie ma księży z Ukrainy, mamy w seminarium kilku kleryków. Są duże miasta, gdzie są katolicy i nie ma księży. Potrzebna pomoc dla tamtego Kościoła. Dużym problemem jest to, że ksiądz jest sam i musi być dla nich wszystkim: budowniczym, opiekunem, kucharzem. Stąd niesamowicie ważna jest modlitwa i pomoc, jakiej doświadczam z Polski.
- Dziękuję Księdzu za rozmowę i wierzę, że czytelnicy „Niedzieli Sandomierskiej” będą otaczać Księdza Pawła i jego kolegów w Zaporożu swoją modlitwą i ofiarną pomocą.
Ks. Paweł Maciąg przyjął święcenia w 1997 r., a trzy lata później wyjechał na Wschód, na Ukrainę. Do Polski wraca nie na odpoczynek, ale na szukanie środków do budowy kościoła, który powstaje w Zaporożu, nad Dnieprem. Pan Bóg, wyrzucany z ludzkiego życia, upomniał się o swoje prawa - ludzie zapragnęli Jego obecności w trudnym codziennym życiu. A ta obecność staje się możliwa dzięki tym, którzy decydują się poświęcić niełatwej rzeczywistości dzisiejszej Ukrainy.
Немає коментарів:
Дописати коментар