Парафія Пресвятої Діви Маріі Неустанної Допомоги, Бровари

Парафия Божьей Матери Ченстоховской. Мариуполь.

вівторок, 3 грудня 2013 р.

Czy obawiać imigrantów z krajów Islamu?



Problem który tutaj poruszam nie dotyczy jeszcze Polski, a w każdym razie w dużo mniejszym stopniu niż innych krajów naszego kontynentu. Jest kilka powodów, dla których nasza Ojczyzna nie jest wymarzonym rajem na ziemi dla przybyszów z biednego południa. Po pierwsze status ekonomiczny Polski odbiega i długo jeszcze będzie odbiegał od europiejskich standardów - co na pewno w dużym stopniu zniechęca imigrantów.
Jest jeszcze drugi istotny powód. Większość krajów północnej Afryki czy Azji Mniejszej, z których wywodzą się przybysze, to byłe kolonie francuskie czy belgijskie. Ich mieszkańcy posługują się biegle językiem francuskim, którego od dziecka są uczeni w szkołach, i którego na co dzien używają w swoich krajach. Dlatego naturalnym punktem docelowym ich migracji do Europy są Francja czy Belgia, gdzie nie muszą obawiać się bariery językowej. Nie oznacza to wcale, że nie ma ich w innych krajach, jak choćby w Niemczech czy Anglii. Ale na pewno na liście ich zainteresowania nie ma jeszcze państw Europy Wschodniej.
Niestety, przybysze z krajów mułzumańskich mają bardzo duże trudności z asymilacją w krajach udzielających im gościnności. W praktyce bowiem nie dążą oni wcale do integracji z lokalnym społeczeństwem. W takich miastach jak Paryż czy Bruksela opanowują oni całe dzielnice, tworzą swego rodzaju getta, nie mające wiele wspólnego ze światem zewnętrznym. Nie interesuje ich także praca czy zdobycie wykształcenia – wolą korzystać ze świadczeń socjalnych, które są bardzo rozwinięte w opiekuńczych krajach Zachodu.
Rodziny mułzumańskie są przeważnie wielodzietne. Na każde kolejne dziecko, państwo wypłaca zasiłki i różne dodatki socjalne. Pozwala to na w miarę dostatnie życie, bez konieczności podejmowania trudu szukania pracy czy pogłębiania edukacji. W miejscach gdzie mieszkają, starają się również pielęgnować nie tylko swoje tradycje czy zwyczaje, co jest rzeczą zupełnie naturalną, ale przede wszystkim - co jest bardzo niepokojące - żyją według mułzumańskiego prawa szariatu. Przed kilku laty, dwudziestoletnia mułzumanka mieszkająca z rodziną w Belgii, została zasztyletowana przez własnego brata. Odmowiła bowiem małżeństwa z mężczyzną, którego rodzina wybrała jej na współmałżonka. Zgodnie z mułzumańskim prawem, sprowadziła w ten sposób hańbę na swoją rodzinę i dlatego winna była śmierci.
Są to zachowania bardzo niepokojące, które tutejsze społeczeństwa powinny wziąć pod rozwagę. Do niejednej mułzumańskiej dzielnicy boją się już zapuszczać policyjne patrole. W sercu Europy powstały enklawy, gdzie nie obowiązuje lokalne prawo, a jego przedstwiciele nie są już w stanie go egzekwować.
Niestety, społeczenstwa Zachodu wpadły w pułapkę fałszywie pojętej tolerancji i poprawności politycznej. Wszelkie próby dyskusji na ten temat spotykają się z histerycznymi reakcjami, posądzeniami o rasizm, ksenofobię i nacjonalizm. Udziela się to także ludziom Kościoła. Przed kilku laty, jeden z moich współbraci wyraził się w swoim kazaniu krytycznie o postępujacej islamizacji Europy. Oburzeni parafianie natychmiast napisali list do kurii, która przeniosła księdza do innej parafii. Nie można krytycznie wypowiadać się o braciach mułzumanach…
Gdy zbliża się Adwent lub Wielki Post, w katolickiej prasie wzmianka o tym wydarzeniu znajduje się często na trzeciej, czwartej stronie. Kiedy jednak mułzumanie rozpoczynają Ramadan, media katolickie informują o tym na pierwszyzch stronach gazet. Nie przerażają też nikogo doniesienia o prześladowaniach chrześcijan w krajach mułzumańskich. Nasi bracia żyjący w Libii, Syrii czy Iraku, właśnie w okresie Ramadanu są obiektem zmasowanych ataków. Różnej maści ekstremiści decydują się bowiem uczcic zbliżające się święto, przez ataki terrorystyczne na świątynie chrześcijańskie, eksplozje bomb-pułapek czy pogromy w chrześcijańskich dzielnicach. W obliczu gehenny chrześcijan na Bliskim Wschodzie, eksponowanie przez katolików Zachodu mułzumańskich świąt i składanie życzeń Szczęśliwego Ramadanu, wydaje się co najmniej nie na miejscu.
Są jednak ludzie, którzy coraz bardziej zdają sobie sprawę z postępującej islamizacji naszego kontynentu. Powoli, ale dostrzegalnie, świadomość społeczństw zaczyna skręcać w prawo. Po kilku miesiącach rządów prezydenta Hollanda, specjalisty od małżeństw homoseksulanych i praw dla mniejszości mułzumańskiej, Francuzi zaczynają coraz bardziej zdecydowanie wyrażać swoje niezdowolenie. Dochodzą przy tym od głosu ugrupowania skrajnie radykalne, antyeuropejskie i nacjonalistyczne. Według wszelkich przewidywań, w najbliższych wyborach do parlamentu europejskiego, we Francji odnieść może zwycięstwo Front Narodowy, organizacja sprawnie zarządzana przez eurodeputowaną Marine Le Pen.
Ci, którzy obawiają się radykalizacji nastrojów i ruchów nacjonalistycznych w Europie, muszą zdać sobie sprawe z tego, że nasz kontynent zafunduje sobie te zjawiska na własne życzenie. Po latach rzadów radyklanej lewicy wprowadzającej w życie swoje rewolucyjne pomysły socjalne, przechył w drugą stronę jest nieuchronny. Każda reakcja powoduje kontrreakcję.
Mimo jednak tych niewątpliwych zwiastunów zmian, daleko jest jeszcze społeczństwom Zachodu i ich przywódcom do pełnego zrozumienia sytuacji i energicznej obrony naszej wielowiekowej cywilizacji. Wszystkim przywódcom europejskim, którzy pretendują często do roli mężów stanu, zadedykowałbym w tym miejscu słowa premiera Australii, Johna Winstona Howarda. W 2009 roku, mniejszość mułzumańska w Australii zażądała usunięcia krzyży z urzędów publicznych, jako emblematow obrażających ich uczucia religijne. Oto jak zdecydowanie odpowiedział na te postulaty premier tego kraju:
Imigranci, nie Australijczycy, muszą się zaadaptować, nie mają innego wyjścia, wóz, albo przewóz. Jestem już zmęczony, razem z narodem, zamartwianiem się tym, czy urażamy jakąś jednostkę lub jej kulturę. Kultura nasza była i jest rozwijana przez ponad dwa wieki, ciężkich walk, porażek i zwycięstw przez miliony ludzi szukających wolności.
Językiem urzędowym w Australii jest język angielski i większość Australijczyków mówi tym językiem. Nie hiszpańskim, libańskim, arabskim, chińskim, japońskim, rosyjskim, czy jakimkolwiek innym językiem. Dlatego jeżeli ktoś chce być częśćią naszego narodu, naszej społeczności, musi nauczyć się języka angielskiego.
Austarlijczycy w swojej masie wierzą w Boga. To nie jest jakaś chrześcijańska prawica, chrześcijańska propaganda czy polityczna chrześcijańska poprawność polityczna, ale fakt, oczywisty i bezsporny, ponieważ to Chrześcijanie i na Chrześcijańskich zasadach założyli to Państwo i ten Naród. I to najwyraźniej jest udokumentowane. A ściany naszych szkół są odpowiednim miejscem aby to pokazać. Jeżeli Bóg, nasza wiara i nasze krzyże w szkołach obrażają kogoś, w takim razie sugeruję abyś rozważył inną część świata jako twój nowy dom, ponieważ Bóg jest częścią naszej kultury!
My akceptujemy twoją wiarę czy twoje przekonania. Nie pytamy o nic. Wszystko to, co chcemy, to abyś zaakceptował nasze przekonania i naszą wiarę, abyśmy mogli wszyscy żyć zgodnie i spokojnie jako jeden naród. To jest nasz Kraj, nasza Ziemia, i nasz Styl Życia.
Masz okazję aby skorzystać z tego wszystkiego, abyś by szczęśliwy, z nami. Ale kiedy już zakończysz skarżyć się, jęczeć, czy biadolić, na naszą flagę, naszą Deklarację, naszą wiarę chrześcijańską i na nasz styl życia, bardzo zachęcałbym abyś skorzystał z jeszcze jednej wielkiej australijskiej wolności – wolnosci do wyjazdu!”.
Niech te słowa wystarczą za puentę tego artykułu – nic dodać, nic ująć. Ufam, że również w Europie znajdzie się kiedyś jakiś odważny polityk, który tak zdecydowanie będzie potrafił bronić naszych wspólnych wartosci.

ks. Andrzej Stefański 

Немає коментарів:

Дописати коментар

Парафія Матері Божої з Люрд в с. Зарудинці

Парафія Матері Божої з Люрд в с. Зарудинці