Problem
który tutaj poruszam nie dotyczy jeszcze Polski, a w każdym razie w dużo
mniejszym stopniu niż innych krajów naszego kontynentu. Jest kilka powodów, dla
których nasza Ojczyzna nie jest wymarzonym rajem na ziemi dla przybyszów z
biednego południa. Po pierwsze status ekonomiczny Polski odbiega i długo
jeszcze będzie odbiegał od europiejskich standardów - co na pewno w dużym
stopniu zniechęca imigrantów.
Jest
jeszcze drugi istotny powód. Większość krajów północnej Afryki czy Azji
Mniejszej, z których wywodzą się przybysze, to byłe kolonie francuskie czy
belgijskie. Ich mieszkańcy posługują się biegle językiem francuskim, którego od
dziecka są uczeni w szkołach, i którego na co dzien używają w swoich krajach.
Dlatego naturalnym punktem docelowym ich migracji do Europy są Francja czy
Belgia, gdzie nie muszą obawiać się bariery językowej. Nie oznacza to wcale, że
nie ma ich w innych krajach, jak choćby w Niemczech czy Anglii. Ale na pewno na
liście ich zainteresowania nie ma jeszcze państw Europy Wschodniej.
Niestety,
przybysze z krajów mułzumańskich mają bardzo duże trudności z asymilacją w
krajach udzielających im gościnności. W praktyce bowiem nie dążą oni wcale do
integracji z lokalnym społeczeństwem. W takich miastach jak Paryż czy Bruksela
opanowują oni całe dzielnice, tworzą swego rodzaju getta, nie mające wiele
wspólnego ze światem zewnętrznym. Nie interesuje ich także praca czy zdobycie
wykształcenia – wolą korzystać ze świadczeń socjalnych, które są bardzo
rozwinięte w opiekuńczych krajach Zachodu.
Rodziny
mułzumańskie są przeważnie wielodzietne. Na każde kolejne dziecko, państwo
wypłaca zasiłki i różne dodatki socjalne. Pozwala to na w miarę dostatnie życie,
bez konieczności podejmowania trudu szukania pracy czy pogłębiania edukacji. W
miejscach gdzie mieszkają, starają się również pielęgnować nie tylko swoje
tradycje czy zwyczaje, co jest rzeczą zupełnie naturalną, ale przede wszystkim
- co jest bardzo niepokojące - żyją według mułzumańskiego prawa szariatu. Przed
kilku laty, dwudziestoletnia mułzumanka mieszkająca z rodziną w Belgii, została
zasztyletowana przez własnego brata. Odmowiła bowiem małżeństwa z mężczyzną,
którego rodzina wybrała jej na współmałżonka. Zgodnie z mułzumańskim prawem,
sprowadziła w ten sposób hańbę na swoją rodzinę i dlatego winna była śmierci.
Są to
zachowania bardzo niepokojące, które tutejsze społeczeństwa powinny wziąć pod
rozwagę. Do niejednej mułzumańskiej dzielnicy boją się już zapuszczać policyjne
patrole. W sercu Europy powstały enklawy, gdzie nie obowiązuje lokalne prawo, a
jego przedstwiciele nie są już w stanie go egzekwować.
Niestety,
społeczenstwa Zachodu wpadły w pułapkę fałszywie pojętej tolerancji i
poprawności politycznej. Wszelkie próby dyskusji na ten temat spotykają się z
histerycznymi reakcjami, posądzeniami o rasizm, ksenofobię i nacjonalizm. Udziela
się to także ludziom Kościoła. Przed kilku laty, jeden z moich współbraci
wyraził się w swoim kazaniu krytycznie o postępujacej islamizacji Europy.
Oburzeni parafianie natychmiast napisali list do kurii, która przeniosła
księdza do innej parafii. Nie można krytycznie wypowiadać się o braciach
mułzumanach…
Gdy
zbliża się Adwent lub Wielki Post, w katolickiej prasie wzmianka o tym
wydarzeniu znajduje się często na trzeciej, czwartej stronie. Kiedy jednak
mułzumanie rozpoczynają Ramadan, media katolickie informują o tym na
pierwszyzch stronach gazet. Nie przerażają też nikogo doniesienia o
prześladowaniach chrześcijan w krajach mułzumańskich. Nasi bracia żyjący w
Libii, Syrii czy Iraku, właśnie w okresie Ramadanu są obiektem zmasowanych
ataków. Różnej maści ekstremiści decydują się bowiem „uczcic” zbliżające się
święto, przez ataki terrorystyczne na świątynie chrześcijańskie, eksplozje
bomb-pułapek czy pogromy w chrześcijańskich dzielnicach. W obliczu gehenny
chrześcijan na Bliskim Wschodzie, eksponowanie przez katolików Zachodu
mułzumańskich świąt i składanie życzeń „Szczęśliwego
Ramadanu”, wydaje się co najmniej nie na
miejscu.
Są
jednak ludzie, którzy coraz bardziej zdają sobie sprawę z postępującej
islamizacji naszego kontynentu. Powoli, ale dostrzegalnie, świadomość
społeczństw zaczyna „skręcać w prawo”. Po kilku miesiącach rządów prezydenta
Hollanda, specjalisty od „małżeństw” homoseksulanych i praw dla mniejszości
mułzumańskiej, Francuzi zaczynają coraz bardziej zdecydowanie wyrażać swoje
niezdowolenie. Dochodzą przy tym od głosu ugrupowania skrajnie radykalne,
antyeuropejskie i nacjonalistyczne. Według wszelkich przewidywań, w
najbliższych wyborach do parlamentu europejskiego, we Francji odnieść może
zwycięstwo Front Narodowy, organizacja sprawnie zarządzana przez eurodeputowaną
Marine Le Pen.
Ci,
którzy obawiają się radykalizacji nastrojów i ruchów nacjonalistycznych w
Europie, muszą zdać sobie sprawe z tego, że nasz kontynent zafunduje sobie te
zjawiska na własne życzenie. Po latach rzadów radyklanej lewicy wprowadzającej
w życie swoje rewolucyjne pomysły socjalne, przechył w drugą stronę jest
nieuchronny. Każda reakcja powoduje kontrreakcję.
Mimo
jednak tych niewątpliwych zwiastunów zmian, daleko jest jeszcze społeczństwom
Zachodu i ich przywódcom do pełnego zrozumienia sytuacji i energicznej obrony
naszej wielowiekowej cywilizacji. Wszystkim przywódcom europejskim, którzy
pretendują często do roli „mężów stanu”, zadedykowałbym w tym miejscu słowa premiera
Australii, Johna Winstona Howarda. W
2009 roku, mniejszość mułzumańska w Australii zażądała usunięcia krzyży z
urzędów publicznych, jako emblematow obrażających ich uczucia religijne. Oto
jak zdecydowanie odpowiedział na te postulaty premier tego kraju:
„Imigranci, nie Australijczycy, muszą się zaadaptować, nie mają
innego wyjścia, wóz, albo przewóz. Jestem już zmęczony, razem z narodem,
zamartwianiem się tym, czy urażamy jakąś jednostkę lub jej kulturę. Kultura
nasza była i jest rozwijana przez ponad dwa wieki, ciężkich walk, porażek i
zwycięstw przez miliony ludzi szukających wolności.
Językiem
urzędowym w Australii jest język angielski i większość Australijczyków mówi tym
językiem. Nie hiszpańskim, libańskim, arabskim, chińskim, japońskim, rosyjskim,
czy jakimkolwiek innym językiem. Dlatego jeżeli ktoś chce być częśćią naszego
narodu, naszej społeczności, musi nauczyć się języka angielskiego.
Austarlijczycy w swojej masie
wierzą w Boga. To nie jest jakaś chrześcijańska prawica, chrześcijańska propaganda
czy polityczna chrześcijańska poprawność polityczna, ale fakt, oczywisty i
bezsporny, ponieważ to Chrześcijanie i na Chrześcijańskich zasadach założyli to
Państwo i ten Naród. I to najwyraźniej jest udokumentowane. A ściany naszych
szkół są odpowiednim miejscem aby to pokazać. Jeżeli Bóg, nasza wiara i nasze krzyże w szkołach obrażają kogoś, w takim
razie sugeruję abyś rozważył inną część świata jako twój nowy dom, ponieważ Bóg
jest częścią naszej kultury!
My akceptujemy twoją wiarę czy
twoje przekonania. Nie pytamy o nic. Wszystko to, co chcemy, to abyś
zaakceptował nasze przekonania i naszą wiarę, abyśmy mogli wszyscy żyć zgodnie
i spokojnie jako jeden naród. To jest nasz Kraj, nasza Ziemia, i nasz Styl
Życia.
Masz
okazję aby skorzystać z tego wszystkiego, abyś by szczęśliwy, z nami. Ale kiedy
już zakończysz skarżyć się, jęczeć, czy biadolić, na naszą flagę, naszą
Deklarację, naszą wiarę chrześcijańską i na nasz styl życia, bardzo zachęcałbym
abyś skorzystał z jeszcze jednej wielkiej australijskiej wolności – wolnosci do
wyjazdu!”.
Niech te słowa wystarczą za puentę tego artykułu
– nic dodać, nic ująć. Ufam, że również w Europie znajdzie się kiedyś jakiś
odważny polityk, który tak zdecydowanie będzie potrafił bronić naszych
wspólnych wartosci.
ks. Andrzej Stefański
Немає коментарів:
Дописати коментар